"Indiańskie opowieści."
Żyła sobie raz dzielna Indianka Sama Mama. Sama Mama tego
dnia została w tipi sama, no może nie całkiem-towarzyszyła jej najmłodsza z
plemienia Indianeczka Drąca Japa oraz kudłaty przyjaciel rodziny na czterech
łapach Wąski Kojot. Wódz plemienia udał się w odległe krainy, by starym
zwyczajem indiańskim krzewić kulturę i sztukę punk rocka.
Sama Mama walczyła zawzięcie
z powierzchniami płaskimi w tipi. Zazwyczaj powierzchnie te wydawały się za
małe, jeśli zaś przychodziło do sprzątania bądź comiesięcznej zapłaty raty za
hipotekę-tipi było stanowczo za duże. Używając tradycyjnego indiańskiego odkurzacza
oraz mopa ogarniała 4 kąty, co chwilę odpoczywając w towarzystwie Drącej Japy, która
co rusz zgłaszała nowe roszczenia pozawerbalnie.
Po kilku godzinach wygranej
walki z kurzem, brudem i wszystkim tym, co doprowadza perfekcyjną panią z domu
jak i również po walce z samą sobą a nade wszystko z Drącą Japą nie czuła już
nóg. Czuła za to swoje pachy oraz znaki-sygnały. Oto nasz miły przyjaciel,
Wąski Kojot komunikował za pomocą zapachowych znaków dymnych, że już pora na
wyprawę w poszukiwaniu brązowych figur. Jeśli natomiast nie pora, to sru na
panele w tipi i pozamiatane. Sama Mama pomyślała w skrytości, po indiańsku
rzecz jasna: „Ni Hoo Ya!”.Po czym w ciągu 30 sekund opracowała szczegółową
strategię logistyczno-spedycyjną. Błyskawicznie ogarnęła siebie po czym doskoczyła
do Drącej Japy i odziała ją w odpowiedni ałtfit- a pora była zimna i mokra akuratnie.
Gdy nadszedł moment, by zapakować Drącą Japę do jej osobistego pojazdu na jaw
wyszło, że część pojazdu uległa zniszczeniu i nijak do wyprawy nadać się nie
może. „Pora na plan B”- pomyślała Sama Mama niezłomnie. Wytarmosiła z zakątka
tipi wóz zastępczy, przewidziany na większą wersję Drącej Japy oraz na porę
ciepłą i suchą. Drąca Japa odziana w kombinezon à la Felix Baumgardner nie dała się opętać zabezpieczeniem
występującym w wozie. Sama Mama modliła się w duchu by nie zgubić Drącej Japy,
gdyż Wódz raczej by się nie ucieszył po powrocie. Wąski Kojot widząc gotowość
bojową swojej rodziny, aż do dziesiątej minuty spaceru nie przestawał dzielić
się entuzjazmem pełnym chaosu i energii niczym dziecko z ADHD. Tym samym raz
prawie wywrócił wóz z Drącą Japą, przyprawiając tym samym Samą Mamę o stan przedzawałowy.
Sama Mama wymyśliła, że pójdą z krótką wizytą do Starszyzny, chcąc im
zaprezentować się i swoją samowyprowadzalność. Spacer trwał, wreszcie nastała
błoga cisza. Chudy Kojot grzecznie szedł w tempie wozu, w wozie Drąca Japa już
wcale się nie darła tylko wciągała rześkie powietrze śniąc spokojnie o miłych
rzeczach. No i w tym miejscu mniej więcej sielanka się kończy. Zaczęło kropić a
Kojot się łamać. Sama Mama założyła na wóz folię przeciwdeszczową, model
uniwersalny która jak się okazało, nie była aż tak uniwersalna. Wóz stanął, Sama
Mama pochyliła się nad trawnikiem z woreczkiem i zapałem zbieracza(do
najbliższego punktu utylizacji rzeczy dziwnych była niezliczona ilość metrów, zatem
nasza przygoda przez chwilę miała nowego ”bohatera w woreczku” na pokładzie), Drąca
Japa obudziła się stanowczo, deszcz zaczął lać, Kojot moknąć… W efekcie plany
podróżne uległy diametralnej zmianie, podobnie jak nastrój naszej-jak
dotąd-dzielnej Indianki. Myśli miała okrutne. Zaczęła marzyć o Bladej Twarzy, który
porwie ją nagą na swoim koniu w stronę zachodzącego słońca, a potem ją litościwie
zastrzeli, poćwiartuje i co tam jeszcze wymyśli oraz zakopie w cichym i
bezpiecznym miejscu. Ewentualnie, że wypadałoby wypalić jakąś Fajkę Spokoju
tudzież zwilżyć gardło Napojem Magicznym, zamykanym w szkle. Najlepiej
natychmiast. „Że akurat teraz, kurwa, musiało zacząć lać!”-pomyślała Sama Mama,
pchając opłakany deszczem wóz oraz ciągnąc opłakanego Kojota, sama będąc w najbardziej
opłakanym stanie.
I wrócili do domu, już we troje za to cali mokrzy. Najgorzej
mokry był Wąski Kojot-postawy wilka poniekąd-który miał w sierści litry wody i
błota. Następnie wóz w folii-z zawartością deszczu na sobie, a pod sobą na maxa się Drącej Japy oraz z kółkami sztuk
trzy-każde gustownie utaplane w błocie i mokre. Na szarym końcu plasuje się
Sama Mama-kierownik tego pierdolnika, która nie mogła pozwolić sobie na
nonszalancję i załamać się psychicznie, tylko musiała ogarniać. Warto w tym
miejscu wspomnieć, że była to sobota, Sama Mama nie miała wsparcia Wodza ale za
to dom posprzątany… Był.
Na koniec motto indiańskie, powszechnie znane:
„Każdy Indianin w niedzielę ma w******e!”
HOWGH:)
!
Draca Japa jak to kiedyś przeczyta to się ucieszy, że Sama Mama była taka dzielna. Boskie jak zwykle. A ja właśnie Tanczacego z Wilkami wczoraj ogladalam hehe na czasie!
OdpowiedzUsuń